Święto Ślimaka w Trojanowie
Pretekstem do majowego wypadu do Resortu Talaria było, odbywające się tam po raz pierwszy, Święto Ślimaka. Choć tak naprawdę nie trzeba szukać pretekstu by Talarię odwiedzić, to jedno z tych miejsc, które z racji niepowtarzalnego charakteru, przyciąga gości przez cały rok. Tym bardziej, że dzięki budowie nowej drogi ekspresowej łączącej Warszawą z Lublinem dojazd tam bardzo się skrócił.
Jako, że mamy czas królowania mediów społecznościowych, przed wyjazdem zajrzałem jakie opinie Talaria zbiera w Internecie. Już na pierwszy rzut oka łatwo zauważyć, że wśród oceniających przeważają kobiety. W serwisie TripAdvisor ogólna ocena to 4, w opiniach Google nawet lepiej 4,5. Zacytuję relację sporządzoną przez Panią Izabelę Sakowicz: „Drugi raz w Talarii i drugi raz rewelacyjnie! Świetne miejsce na odreagowanie i doskonały adres na „babski wyjazd”. Super masaże, pyszne jedzenie i stylowe wnętrza. Cisza i spokój! Ale to miejsce to przede wszystkim cudowni ludzie.” Tylko można pozazdrościć tak zadowolonych gości.
Weekendowa „Seksmisja”
Na miejscu szybko wyjaśniło się dlaczego kobiety częściej są recenzentkami, w weekendy w Talarii wypoczywają wyłącznie kobiety, rodziny i mężczyźni przyjmowani są natomiast od niedzieli po południu do piątku do południa.
Podczas weekendów Talarię opanowuje totalny matriarchat – sexmisja w relau można by powiedzieć – samcom wstęp wzbroniony. Serdecznie witane są natomiast mamy, babcie, ciocie, starsze i młodsze siostry. Co ciekawe również chłopcy w wieku powyżej 6 lat traktowani są jak mężczyźni.
Zdarzają się specjalne okazje gdy ta zasada jest łamana, trudno sobie wyobrazić np. damski bal sylwestrowy lub obchody Dna Dziadka bez dziadków, ale zawsze warto się o tym upewnić w recepcji. Jak wspomniałem, rodziny i towarzystwa różnopłciowe wypoczywają w Trojanowe, gdzie zlokalizowana jest Talaria, w tygodniu. Również wszelkie imprezy firmowe, konferencje i inne tego rodzaju wydarzenia odbywają się w tygodniu.
Czym Talaria kusi?
Centrum kompleksu Talarii zajmuje XIX pałac mieszczący recepcję, część hotelową, gastronomiczną oraz strefę Spa. Otacza go interesujący, 25 hektarowy park, dodatkowo wzbogacony stawami.
W starannie odrestaurowanym pałacu na gości czekają 34 pokoje, każdy o indywidualnym charakterze, zaś do części gastronomicznej zapraszają restauracje – Sophie i Susanne, bar Catherine i biblioteka Carpe Diem. Przylegająca do pałacu Oranżeria, to jednocześnie sala konferencyjna mogąca pomieścić 180 osób. W Pawilonie Parkowym znajduje się 16 dodatkowych pokoi i sala kominkowa nawiązująca stylem do historii pałacu, może ona służyć jako nietuzinkowa sala szkoleniowa.
Dla romantyków przygotowano Wieżę Marzeń, roztacza się z niej malowniczy widok na otoczenie pałacu. To doskonałe miejsce na kolację we dwoje. A co jeśli akurat jest sobota nasuwa się pytanie? Kto powiedział, że kolacja we dwie nie może być romantyczna!!!
Dla ciała, urody, zdrowia i formy fizycznej
Pałacowa Strefa Wellness to 11 metrowy basen z przeciwprądem i podwodną muzyką, jacuzzi, zespół łaźni i saun, strefy relaksu z widokiem na ogród i fontannę. W Strefie SPA można skorzystać z dwunastu gabinetów urody, relaksujących okładów i masaży. Dopełnieniem jest strefa aktywności z salą kardio, zewnętrzna sauna w stylu rosyjskim czyli bania, stół do gry w bilard. Warto wiedzieć, że pobyty w Talarii to nie tylko wypoczynek, ale również liczne zabiegi medyczne w pełnym tego słowa znaczeniu. Rybaczówka znajdująca się nad jednym z trzech parkowych stawów jawi się wymarzonym miejscem na biesiady, z piecem chlebowym i ogniskiem. W parku wytyczona jest 5 kilometrowa trasa dla biegaczy i amatorów Nordic Walking.
Hajda na ślimaki
Muszę uczciwie przyznać, że na zbiór ślimaków wyruszyliśmy lekko sceptyczni, pogoda nie sprzyjała, było sucho, od rana świeciło słońce. Jak każdy pewnie zauważył skorupiaki te pojawiają się masowo po deszczu.
Mieliśmy to szczęście, że naszym przewodnikiem był gospodarz obiektu – Bogdan Talarek – to była nasza tajna broń, gwarancja sukcesu. Na początku szło opornie, ale potem nabraliśmy wprawy w tropieniu winniczków, niektórzy żartowali, że ślimaki się zmęczyły i już tak szybko przed nami nie uciekły. Finalne udało się zebrać wiaderko nieszczęśników, wystarczającą ilość by popróbować przysmaku Francuzów.
Od razu podkreślę, że ślimaki to nie jest fast food, by je do konsumpcji przygotować potrzeba czasu. Pierwszym etapem jest głodzenie, przez jedną lub dwie doby. Nie jest to żaden akt barbarzyński, chodzi o to by zwierzaki wydaliły z siebie toksyny, potrafią zajadać się roślinnymi dla nas trującymi. Są koneserzy, którzy twierdzą, że głodówka oczyszczająca powinna trwać 4 dni, jest wreszcie opcja karmienia w tym czasie winniczków zieloną sałatą i ziołami – to już chyba wersja dla doświadczonych ślimakożerców.
Jako, że nie chcieliśmy solidaryzować się ze ślimakami w ich ścisłym poście wybraliśmy się do nieodległego Lublina. Obiadowo ugościł nas Mirosław Augustaniak, właściciel Lawendowego Dworku – to hotel i restauracja w samym centrum miasta. Miejsce warte odwiedzenia nie tylko przez amatorów dobrej kuchni, ale również pragnących poobcować z historią. Willa z 1895 roku zwana była „pałacykiem dyrektora cukrowni”. W czasie ostatniej wojny mieściła się w niej komendantura niemieckich obozów zagłady, zachowały się z tamtych lat dwie betonowe wieżyczki strażnicze.
Więcej informacji: http://lawendowy-dworek.com/
Kolejnym przystankiem naszej eskapady było Siedlisko Folkloru „Marzanna”, znajdujące się w leżącej 20 km od Lublina Niedźwicy Kościelnej. To w drodze z Lublina do Rzeszowa obowiązkowy punk programu dla amatorów tradycyjne polskiej kuchni. Takiego bigosu jak w Marzannie nie zje się nigdzie, jakby mogłoby być inaczej, skoro od lat w listopadzie odbywa się tam Święto Bigosu, Władysław Boruch właściciel tego kompleksu biesiadno- hotelowego jak zawsze ugościł nas owym bigosem, pyszną kaszanką i innymi grillowanymi specjałami. Pandemia wiele zmieniła na gastronomicznej mapie naszego kraju, smak bigosu w Marzannie pozostał wyśmienity jak zawsze.Tak podbudowani konsumpcyjnie mogliśmy wyruszyć na spotkanie ze ślimakowymi przysmakami.
Więcej informacji: https://marzanna.pl
Co to za zwierz?
Żyjący w Polsce winniczek to Helix pomatia. Niektóre źródła podają, że występowanie go w Polsce zawdzięczamy sprytnym zakonnikom. Ponieważ nie były uznawane za pełnoprawne zwierzęta hodowali je w przyklasztornych ogrodach, można się było skorupiakami bez grzechu objadać w dni postne. trudno ocenić na ile to prawda, na ile tzw. „miejska legenda”. Ten gatunek mięczaka jest w naszym kraju objęty częściową ochroną. Zbierać można tylko osobniki o średnicy większej od 30 mm. Czas zbiorów też jest ściśle określony, zazwyczaj od 20 kwietnia do 31 maja. Nie dotyczy to oczywiście terenów prywatnych ogrodów, ale warto się tych zasad trzymać, ze względu na dobro gatunku. Poza tym smakosze uważają, że wiosną ślimaki są najsmaczniejsze, w ich ciałach jest niewiele soli wapiennych – zostały zużyte do budowy zimowej muszli.
Ślimaki jak raki
Po głodówce kolejny etap to gotowanie, ślimaki wrzuca się do wrzątku, warto wcześniej pokropić je lekko octem i oprószyć solą. Potraktowane tak winniczki ukryją się w muszelkach, wypuszczą też trochę śluzu.
Ta nieco okrutna procedura przypomniała mi czasy żeglowania w młodości po mazurskich jeziorach. Obfitość raków, w czystych wtedy jeszcze wodach , zapewniała załodze jachtu przetrwanie na wypadek gdy w sklepach GS występował tylko legendarny jabol- wino jabłkowe dla niewtajemniczonych. Raki również wrzuca się do wrzątku.
Po obgotowaniu, wystarczy kwadrans, wyławiamy skorupiaki i odcinamy tzw. nogę, to jedyna jadalna część. Nogi, czy też jak niektórzy mówią stopy, dusimy następnie na słabym ogniu z dodatkiem estragonu i białego wytrawnego wina. Znów musimy uzbroić się w cierpliwość, zmiękną po minimum godzinie. Gotowość do konsumpcji najlepiej sprawdzać nożem, moment gdy łatwo się zagłębia w mięsie oznacza upragniony koniec gotowania. Muszelki, które pozostały, oczyszczamy i płuczemy w wodzie z octem. Potem już tylko trzeba włożyć ślimaki do muszl i posmarować masłem przetartym z czosnkiem oraz pietruszką. Tak przygotowane winniczki układamy w naczyniu żaroodpornym, zapiekamy około 15 minut.
Jak smakują polskie winniczki, o gustach kulinarnych nie ma co dyskutować. Bez wątpienia mają ustaloną na rynku światowym renomę. Trochę więc szkoda, że Polacy mają do nich stosunek mało konsumpcyjny, chciało by się banalnie zacytować, że nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. Choć z drugiej strony czym się dziwić? Nawet znany podróżnik- Pablo, autor cyklu doskonałych książek „Jechać, nie jechać? ” przyznaje w ostatnio wydanej, że nie lubi robaków, wprawdzie tylko na surowo i nie posolonych. Ślimaki to jednak nie robaki, nie jada się ich na surowo, sól też się zawsze znajdzie, dobrze zrobione są naprawdę pyszne.
Gospodarz Talarii obiecał, że Święto Ślimaka na stałe wejdzie do kalendarza obiektu – tak by każdy mógł spróbować tej potrawy w najlepszym wydaniu. Będzie się odbywało zawsze w maju, szczegóły najlepiej sprawdzać u źródła.
Więcej informacji: https://www.talaria.pl
Zdjęcia autora
Byłam, polecam. Nawet bez ślimaków miejsce warte odwiedzenia.
Nowa droga do Lublina bardzo skróciła dojszd do Talarii. Wpadam czasem, by choć pospacerować po parku.