BezdrożaKsiążki

Bezdroża: Tatrzańskie Dwutysięczniki

Tatry, zwłaszcza Wysokie, należą do najpiękniejszych pasm górskich na świecie. W żadnych innych, wyższych od nich górach: Alpach, Himalajach, Andach czy na Kaukazie, nie ma bowiem takiego mnóstwa niezwykle malowniczych szczytów, grani, przełęczy, żlebów, dolinek i jeziorek skoncentrowanych na tak niewielkiej powierzchni. Nic dziwnego, że budzą one tak ogromne zainteresowanie zarówno autentycznych miłośników gór jak i, niestety, ludzi pragnących je tylko „zaliczyć”, pochwalić się zrobionymi w nich zdjęciami. Wybierających się na szlaki i szczyty oraz w popularne miejsca bez pojęcia o nich, nie mówiąc już o znajomości zasad bezpiecznego poruszania się po wysokich górach, czy posiadania niezbędnego do tego wyposażenia. Dla tych, którzy o poznawaniu Tatr myślą poważnie, chcą się o nich sporo dowiedzieć i naprawdę je poznawać, wydawnictwo Bezdroża wydało przewodnik stanowiący wartościową pozycję w bogatej już bibliotece książek, przewodników i publikacji na temat naszych najwyższych gór, ukazujących się od XIX wieku. Krzysztof Bzowski, autor zarówno tego, jak i wielu innych przewodników „po kraju i świecie”, po raz kolejny potwierdził swoje kompetencje, rzetelność i umiejętność gromadzenia faktów i informacji oraz interesującego przekazywania ich czytelnikom – potencjalnym turystom.

Omawiany „Przewodnik po najwyższych szczytach i przełęczach w Tatrach polskich i słowackich” zgodnie z jego podtytułem, uwzględnia tylko te, na które prowadzą oznakowane szlaki. Brak więc w nim nie tylko najwyższego tatrzańskiego szczytu: Gerlacha (2655 m n.p.m., starsza polska nazwa Garłuch, a słowacka Gerlachovský štit), ale także m.in. Łomnicy (2634 m), Lodowego szczytu (2627 m), Baranich Rogów (2526 m), Kieżmarskiego szczytu (2556 m), Wysokiej (2547 m), czy Ganku (2462). Mam do nich, podobnie jak do całych Tatr, stosunek szczególny, bo to w nich zasmakowałem prawdziwych gór w zamierzchłych czasach, podczas wędrownego obozu harcerskiego w 1947 roku, wchodząc, i oczywiście schodząc „na dobry początek” na Kasprowy Wierch z biwakiem na jakiejś polance w pobliżu Myślenickich Turni, a następnie wielu kolejnych wyprawach w latach studenckich i po nich na początku lat 50-tych. Z ich ukoronowaniem – „zdobywaniem” najwyższych szczytów słowackich, natychmiast po powstaniu w lecie 1956 r. t. zw. „Strefy konwencji w Tatrach” i poznawaniem ich południowej strony na podstawie specjalnego dokumentu, upoważniającego do tego w ciągu zaledwie 12 dni, w dwu „ratach”, rocznie.

Także wówczas na Gerlach nie było oznakowanego szlaku, a od schroniska Sliezsky Dom, z którego wyruszyłem na szczyt z dwoma poznanymi tam czeskimi studentami z Pragi, prowadziły tylko maleńkie kamienne kopczyki ułożone jeszcze przed przedwojennych polskich taterników. Już wtedy był to rezerwat Tatrzańskiego Parku Narodowego, ale tym się nikt nie przejmował. Zresztą w ciągu kilkugodzinnej, w obie strony, wspinaczki, nie spotkaliśmy żywego ducha, nie licząc stadka kozic. Na Łomnicę, na którą również w najnowszym przewodniku nie ma opisu szlaku pieszego z dosyć karkołomnym, z około 500 metrową różnicą poziomów, niemal pionowym odcinkiem końcowym, także wówczas jeździła kolej linowa, najpopularniejsza w słowackich Tatrach Wysokich. A jej pasażerowie machali dłońmi nam, pchającym się na górę pieszo wariatom, przez szyby wagoników. Nieuwzględnione w przewodniku dwutysięczniki, są obecnie albo w ścisłym rezerwacie, albo dostępne, np. Gerlach, tylko w towarzystwie licencjonowanego przewodnika tatrzańskiego. Chyba więc dobrze, że trasy na te szczyty zostały pominięte w przewodniku. Strach pomyśleć, co by się na nich działo, gdyby nieodpowiedzialni turyści wchodzili na nie według opisów. Zwłaszcza, że niektóre są naprawdę trudne, wymagają stosowana technik taternickich.

Wrócę jednak do omawiania przewodnika posiadającego w mojej ocenie tylko trzy, a przynajmniej nie znalazłem więcej, wady. Pierwsza, to waga. Przewodnik wydrukowany na dobrym papierze, z blisko 150 kolorowymi zdjęciami oraz licznymi mapkami, nie jest lekki. Chociaż znajdujące się na jego końcu miejsca (14 stron druku) na potwierdzenie wejścia na 39 szczytów, z czego 8 polskich, 18 słowackich i 13 granicznych świadczą, że w założeniu autora i wydawcy turyści powinni chyba zabierać go ze sobą. Ewentualnie później potwierdzać, np. na podstawie zrobionych na szczytach zdjęć, faktu wejścia na nie. Najlepiej pieczątkami, bo jest i na nie miejsce, najbliższych schronisk. Negatywnie oceniam mało czytelnie zaznaczoną na mapkach Tatr na wewnętrznych stronach okładek, granicę polsko – słowacką. Fatalnie także czyta się fragmenty tekstów wydrukowane jasno pomarańczową czcionką, a w przypadku informacji w ramkach przesadnie drobną czarną. Walorów przewodnik ma mnóstwo. Na wstępie zawiera informacje praktyczne o dojeździe i komunikacji w regionie. O znakowaniu szlaków po obu stronach granicy, miejscach jej przekraczania, schroniskach górskich. Bardzo ważne, zwłaszcza dla nowicjuszy i przypadkowych turystów, są informacje o specyfice uprawiania turystyki w Tatrach.

A także o obu tatrzańskich parkach narodowych i służbach ratunkowych. Z podkreśleniem, że słowackie są płatne, i to sporo. Najprostsza pomoc, to wydatek 400-500 zł. Ale poważniejsza, z użyciem większej liczby ratowników i sprzętu, to nawet 10 tysięcy euro! Najobszerniejszą część przewodnika stanowią opisy 55. z przełęczami, szczytów i 25 tras na nie. Z ich charakterystyką, omówieniem otoczenia i tego, co z nich widać, historią zdobywania ważniejszych, a także dosyć dokładnymi mapkami we właściwych miejscach, ciekawostkami itp. Ponadto przewodnik zawiera, oznaczone piktogramami: Propozycje wycieczek, Profile wysokości oraz, wspomniane już, Miejsca na pieczątki potwierdzające zdobycie szczytów. Ich prezentację autor rozpoczyna od najwyższego polskiego – Rysów (2499 m n.p.m.). Z informacją, że w sumie są trzy szczyty tej góry, z czego jeden ze słowackich nieco wyższy od granicznego. Czytelnik dowiaduje się też o charakterystyce tej góry, jego otoczeniu i przyrodzie, pierwszych zdobywcach w roku 1840, a zimą w 1844, łańcuchach zabezpieczających i ułatwiających wchodzenie oraz oznakowaniu szlaków. W tym ostatnim przypadku są to opisy szczegółowe, z profilami wysokości, podziałem trasy na odcinki, czas (przeciętny) potrzebny na ich pokonanie,

informacje o tym, na co warto zwrócić uwagę, co zobaczyć (Wodogrzmoty Mickiewicza, Morskie Oko, Czarny Staw pod Rysami itp.). I szlakiem alternatywnym, znacznie łatwiejszym, od strony słowackiej. Ponadto z bardzo ciekawymi dodatkowymi informacjami w ramkach. „Niebezpieczeństwa w drodze na Rysy” – a jest ich sporo i warto o nich wiedzieć. I „Spór o Morskie Oko” – historia konfliktu i procesu sądowego w XIX w między Galicją, wówczas jednym z regionów Austrii i Węgrami, częścią składową habsburskiej monarchii austrowęgierskiej. W rzeczywistości między Polską oraz Słowacją, która wówczas też nie istniał jako państwo, stanowiąc Północne Węgry. Szkoda, że autor ograniczył się tylko do tamtego sporu i konfliktu, bo przecież były i późniejsze. W 1938 roku, po Układzie Monachijskim, który pozwolił Niemcom odebrać Czechosłowacji Sudety, Polska zajęła przecież nie tylko Zaolzie, wcześniej, w 1920 roku, gdy na wschodzie odpieraliśmy bolszewicką zarazę, zajęte przez Czechosłowację wbrew decyzji Rady Ambasadorów, ale przyłączyliśmy też fragmenty słowackiego Podtatrza. A po oderwaniu się od Czechosłowacji faszystowskiego Państwa Słowackiego księdza Tiso współpracującego z hitlerowską III Rzeszą, zajęło ono we wrześniu 1939 roku, w porozumieniu z Niemcami, polski fragment Wysokich Tatr z Morskim Okiem.

Słowacka poczta upamiętniła to nawet wydaniem 20 listopada 1939 r. serii znaczków lotniczych, z widokiem samolotu Heinkel He 116 lecącego na trzech niższych nominałach nad Jeziorem Szczyrbskim i Krywaniem, a na trzech wyższych nad Morskim Okiem i otaczającymi je szczytami. Przedmonachijski przebieg granicy polsko – czechosłowackiej przywrócony został w 1945 roku. Drugi opisany, oznakowany szlak turystyczny poświęcony został Narodowej górze Słowaków – Krywaniowi (2494 m np.m.) i Małemu Krywaniowi (2334 m n.p.m.). Również z ciekawymi opisami i informacjami. Także osobnymi, włamanymi w ramkach: „Tatrzańska Droga Młodzieży czy Droga Wolności ?” oraz „Jak dawniej z Zakopanego na Krywań chadzano”. I kolejno inne szczyty oraz fragmenty Tatr, raz w części słowackiej, innym w polskiej. Z mapkami obejmującymi jedną, dwie, a nawet po cztery sąsiednie trasy. M.in. „Sławkowski Szczyt i Królewski Nos”, „Przez Lodową Przełęcz do Doliny Jaworowej”, w czterech odcinkach „Orla Perć”, „Doliną Mięguszowiecką na Koprowy Wierch”, „Granią Otargańców”, „Czerwone Wierchy” i wiele innych.

Gdy czytałem o tych ostatnich i tamtejszych szlakach, przypomniało mi się, jak niegdyś chodziło się tą trasą z Tatr Zachodnich, od których zwykle zaczynaliśmy aklimatyzację przed dłuższymi wyprawami w Tatry Wysokie. Z Doliny Chochołowskiej, a bezpośrednio z Doliny Kościeliskiej przez Czerwone Wierchy, prowadził, i prowadzi nadal, oznakowany szlak graniczny. Można nim było przechodzić także na początku lat 50-tych, jeszcze przed utworzeniem Strefy Konwencji. Wymagało to jednak uzyskania zgody placówki WOP (Wojsk Ochrony Pogranicza) w Kirach u wlotu do Doliny Kościeliskiej. W praktyce w przeddzień planowanego przejścia składało się tam listę uczestników z danymi osobowymi potwierdzonymi w dokumentach osobistych. Żołnierze sprawdzali, czy nie ma na nich kogoś poszukiwanego, lub z innych względów nie mającego prawa zbliżać się do granicy państwowej. Turystów „pchających się w góry” było wówczas w Tatrach zresztą niewielu, WOP-iści niektórych znali już z poprzednich lat, nie stwarzali problemów. Spore odcinki szlaku prowadzącego z Doliny Chochołowskiej przez Wołowiec (2964 m) oraz Wierchy: Jarząbczy (2137 m), Kończysty (2002 m). i Starorobociański (2176 m), a zwłaszcza od schroniska na Hali Ornak w Dolinie Kościeliskiej przez Ciemniak (2096 m), Krzesanicę (2122 m), Małołączniak (2096 m) i Kopę Kondracką (2005 m), mogli zresztą obserwować przez lornetki.

Chodziły też patrole. Polski w ciągu paru lat spotkałem raz, i to w sporej odległości, pomachaliśmy sobie rękoma. Czechosłowackiego nie widziałem nigdy. A współcześnie całe Tatry, podobnie jak i sąsiadujące ze sobą kraje w Unii Europejskiej, dostępne są bez ograniczeń. Chyba, że obowiązują jakieś w związku z pandemią, lub po stronie słowackiej szlaki zamknięte są, ze względów bezpieczeństwa, w okresie zimowym. Czego, oczywiście, należy przestrzegać. Omawiany przewodnik jest, podkreślę to jeszcze raz, bardzo dobry, wart polecenia, bo znakomicie ułatwia wycieczki i wyprawy turystyczne na najwyższe, dostępne powszechnie bez przewodników, szczyty Tatr. I zapewnia ich uczestnikom mnóstwo cennych informacji oraz ciekawostek. Można mieć nadzieję, że wielu turystom poważnie traktującym chodzenie po tych górach, pomoże lepiej je zrozumieć – także zagrożenia, jakie mogą one stanowić. A więc i unikać potencjalnych niebezpieczeństw. „Wiedza”, a raczej jej brak, chyba większości „ceprów” pchających się w góry całymi rodzinami, bez odpowiedniego obuwia, odzieży, przygotowania, jest nierzadko przerażająca. I jeżeli tylko nieliczni z nich sięgną po ten przewodnik, może chociaż trochę poprawi to poziom masowej turystyki tatrzańskiej. A prawdziwym miłośnikom gór ułatwi ich lepsze zrozumienie, poznawanie i docenianie.

TATRZAŃSKIE DWUTYSIĘCZNIKI. PRZEWODNIK PO NAJWYŻSZYCH SZCZYTACH I PRZEŁĘCZACH W TATRACH POLSKICH I SŁOWACKICH. Autor: Krzysztof Bzowski. Informacje praktyczne: Natalia Figiel. Wydawnictwo Bezdroża, Wyd. I, Helion Gliwice 2020, str. 373, cena 49 zł. ISBN 978-83-283-6832-3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *